wtorek, 9 czerwca 2015

Żarówki i przyprawy

Mt 5, 13-16

"Jezus powiedział do swoich uczniów: «Wy jesteście solą dla ziemi. Lecz jeśli sól utraci swój smak, czymże ją posolić? Na nic się już nie przyda, chyba na wyrzucenie i podeptanie przez ludzi. Wy jesteście światłem świata. Nie może się ukryć miasto położone na górze. Nie zapala się też światła i nie stawia pod korcem, ale na świeczniku, aby świeciło wszystkim, którzy są w domu. Tak niech świeci wasze światło przed ludźmi, aby widzieli wasze dobre uczynki i chwalili Ojca waszego, który jest w niebie.»

Wystarczy mała szczypta soli by potrawa zmieniła smak. Jak coś gotujemy to wiadomo, że przychodzi moment, że trzeba to doprawić, trzeba nasypać soli, pieprzu, przyprawy do kurczaka.. Potrawy bez tych dodatków nie mają sensu, nie mają smaku tak samo jak przyprawy nie mają sensu bez potraw. 
Ta Ewangelia przekazuje nam kilka bardzo ważnych rzeczy chociaż nie jest sama w sobie długa. 
Postaw się dzisiaj w roli soli. To po pierwsze. Ale niekoniecznie takiej w solniczce co stoi i jest bezużyteczna. Skoro masz być, przepraszam, JESTEŚ solą to masz czemuś służyć. 
Ten świat jest jedną wielką potrawą i żeby to danie miało jakikolwiek sens, cokolwiek znaczyło, było "nadające się do spożycia" potrzebne są przyprawy. Ty jesteś potrzebny/a. Chrześcijanie są przyprawami dla świata. To Ty, będąc uczniem Chrystusa masz czerpać sól od niego i być nią, doprawiać resztę świata by stawał się lepszy, "zjadliwy". Jeżeli bowiem masz w sobie sól, jeżeli jesteś solą a jej nie używasz, czyli nie używasz miłości do naprawiania świata jaką dał Ci Jezus jesteś po prostu nieużyteczną białą grudką na dnie solniczki, która sama w sobie nic nie może zrobić. 
Zauważ też, że sól kiedy zostaje dodana do jakiejś potrawy kompletnie traci swoje właściwości, traci swój kształt, zatraca siebie, roztapia się. Przestaje być "sobą". Żeby móc doprawić, ulepszyć, wzmocnić Chrystusowy smak świata musisz się w nim roztopić. Musisz dać wszystko z siebie, żeby przekazać to co masz za zadanie przekazać. Nie możesz się bać poświęceń, nie możesz się bać krzyży, utraty siebie. Jezus bowiem mówi: "Sprzedaj wszystko", "Zaprzyj się samego siebie" i w końcu "Chodź za mną". Nie możesz się bać rozpuścić dla świata. Masz mu dać wszystko z siebie co tylko możesz, oddać wszystko co otrzymałeś/aś od Boga, żeby posolić świat, doprawić danie. Nie bądź nieużytecznym ziarenkiem na dnie, poświęcaj się, roztapiaj, każdego dnia, tak jak Jezus oddał wszystko z miłości do Ciebie tak teraz ty nie obawiaj się utracić siebie dla Jezusa i dla świata. 
Chrześcijanie są przyprawami świata. Ty masz nadać mu smak. W imię Boże.
Po drugie. Postaw się w roli żarówki. Jeżeli czujesz, że nosisz w sobie Boże światło, że jesteś żarówką która chce świecić na świat nie zamykaj się, nie chowaj pod kocem i nie piszcz, że nie dasz rady, że to za dużo. Nie wmawiaj Bogu, że ma posłać kogoś innego, bo On chce Ciebie! On do Ciebie przychodzi i mówi "no wyłaźże stamtąd i chodź, nie marudź. Ciebie chcę". On nie wybiera uzdolnionych, tylko uzdalnia wybranych. Wystarczy, że wyjdziesz spod koca, zechcesz iść w Jego imię, nawet jeżeli jesteś totalnie przepaloną żarówką i wiesz, że do niczego się nie nadajesz to On dobrze wie jak złączyć Ci wszystkie druciki, żebyś mogła/mógł świecić najjaśniejszym blaskiem WASZEGO WSPÓLNEGO światła. Decydując się na pójście za Jezusem nie reprezentujesz już tylko Jego światła, decydując się na wyjście spod koca stajecie się jednością. To jest wasze światło. On wchodzi w Twoją duszę i wtedy to nie ty żyjesz tylko On w Tobie. Nie bój się zatem. Nawet jeżeli wszystkie Twoje obwody są spalone i nie świecisz - wszystko co musisz zrobić to wygramolić się i wyszeptać nieśmiało: "chcę". On resztę zrobi za Ciebie.
Masz być solą i światłem. Czyli wszystkim tym co nadaje smak, rozprasza ciemność, co daje życie, co niesie Jezusa.

PAX!

niedziela, 17 maja 2015

Kamyki

Dzisiaj mamy niedzielę Wniebowstąpienia Pańskiego. Niesamowite święto kiedy to Jezus w sposób najbardziej spektakularny potwierdził, że jest Bożym Synem. Wrócił tam, skąd przyszedł by przygotować nam miejsce, byśmy wkrótce mogli do Niego dołączyć. Nawet sobie nie wyobrażamy co On przygotował dla tych, którzy Go kochają.

Słowo na dziś pochodzi z Ewangelii wg. św. Marka.

Mk 16, 15-20

"Jezus powiedział do swoich uczniów: «Idźcie na cały świat i głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu! Kto uwierzy i przyjmie chrzest, będzie zbawiony; a kto nie uwierzy, będzie potępiony. Tym zaś, którzy uwierzą, te znaki towarzyszyć będą: w imię moje złe duchy będą wyrzucać, nowymi językami mówić będą; węże brać będą do rąk, i jeśliby co zatrutego wypili, nie będzie im szkodzić. Na chorych ręce kłaść będą, i ci odzyskają zdrowie».
Po rozmowie z nimi Pan Jezus został wzięty do nieba i zasiadł po prawicy Boga. Oni zaś poszli i głosili Ewangelię wszędzie, a Pan współdziałał z nimi i potwierdził naukę znakami, które jej towarzyszyły."

Nie mogłam się nie podzielić swoimi rozważaniami na temat tej Ewangelii ponieważ stała się dla mnie absolutnie niezwykła. Co tydzień na spotkaniach wspólnoty KSM w piątki czytamy Słowo z niedzieli i rozważamy je, by chwilę później się tym podzielić. To co miało miejsce na spotkaniu w tym tygodniu dla mnie osobiście było totalnie niesamowite. 
Na początku rozważań nie mogłam się skupić, uprzednio nieco się zdenerwowałam przez co było trudniej wpuścić Ducha Bożego do serca. Miałam nie dzielić się wtedy Słowem bo wydawało mi się, że nic absolutnie dzisiaj do mnie nie dotarło. I wtedy jeden z moich przyjaciół z KSM powiedział jedno zdanie, zdaje się najprostsze słowa, które potraktowały mnie podobnie jak piorun... Nie mogłam przestać o tym myśleć i to właśnie zdanie stało się podstawą do moich rozważań.

"Zastanów się jaka jest Twoja wiara.
Czy taka, żeby góry przenosić, czy tylko kamyk z podwórka?..."

Ten totalnie niesamowity obraz został w mojej głowie i nie dawał mi spokoju. Zawsze zastanawiałam się nad moją wiarą. Nad tym czy jest mocna, czy jest silna, czy jest taką, w której mogłabym szukać ratunku i ostoi. Czasami wydaje mi się, że jak najbardziej tak. Że z wiarą mogę wszystko i że Pan Bóg to jest w ogóle taki kozak i mistrz. Ale potem przychodzą te takie niefajne momenty. Te, w których wszystko się wali, takie w których nic nie idzie - ani modlitwa, ani medytacja Pisma ani kompletnie nic. Siedzisz jak taki suchar i masz wszytko gdzieś. Ani krzty w Tobie miłości. I myślę, że większość z nas ma o wiele więcej takich właśnie dennych momentów w wierze. Jak się wtedy trzymać? Właśnie... Jak się trzymać skoro nie ma czego? Jak wytrwać kiedy już nie wierzysz w nic? Może to i będzie banalne co teraz powiem.. Ale najwięksi święci przeżywali miliony takich momentów. Nie tylko takich sucharowych, ale wręcz takich, że kompletnie ich odrzucało od modlitwy. I oni pokazali genialny sposób na to: walka. Jeżeli walczysz, jesteś zwycięzcą. Bóg wie, że sami w życiu nie wygramy, wie że jesteśmy słabi i bez Niego za cholerę nie damy rady. Ale czasami On testuje nas właśnie takimi momentami, żebyśmy czasem za bardzo nie pomyśleli, że jesteśmy święci. Że dajemy sobie radę. Pozwala upadać, żebyśmy mogli wyciągnąć do Niego dłoń i krzyknąć: "Bez Ciebie nie dam rady! Ratuj!" I wtedy przychodzi i nas podnosi. Kojarzy mi się to z obrazem małego dziecka, które próbuje wejść na pierwszy stopień schodów. I podnosi te grubiutkie nóżki, łapie się rączkami i zapiera i ciągle wywraca. Ale próbuje i próbuje i próbuje się wspiąć, nie daje za wygraną. A rodzic stoi i patrzy uśmiechając się pod nosem z miłością, lekkim rozbawieniem.. Ale dziecko się nie poddaje, ciągle próbuje się wspiąć i próbuje i próbuje... Rodzic w końcu, po jakimś czasie się zlituje na tym biedactwem, wstanie, weźmie dzieciaka na ręce i wniesie po tych schodach na samą górę. Tak samo jest z nami. Musimy próbować, non stop próbować, żeby Bóg mógł przyjść i wsadzić nas na sam szczyt. 
Zastanawiam się jaka jest moja wiara... Zastanawiam się nie raz czy dam radę chociaż ten kamyk z własnego podwórka wynieść a co dopiero góry przesunąć. Ale nie przesuniemy góry jeżeli uprzednio nie nauczymy się wywalać kamyków. Skup się dzisiaj na wszystkich swoich kamykach, w Twojej głowie, Twoje kamyki na Twoim podwórku, takie, które możesz wywalić tylko przy użyciu wiary. Nie zamachuj się na górę jeżeli nie dajesz rady z kamykiem. Najpierw małe kroki.
Pan Jezus w dzisiejszej Ewangelii pokazuje nam etapy, wszystko musi nastapić po kolei. Tak samo jak w życiu nie można od razu z przedszkola iść na maturę tak samo i w wierze. Jezus nie obiecuje, że będziemy wyrzucać duchy, mówić językami, uzdrawiać chorych itp. na samym początku drogi. On najpierw mówi: idźcie i głoście! Przyjmijcie chrzest, UWIERZCIE! A potem czekajcie na znaki. Najpierw musisz przejść piekielnie trudną drogę "wtajemniczenia", musisz Mu bez końca zaufać, musisz Go głosić a potem upominać się o "supermoce". Wszyscy chcą takich znaków Bożej obecności a zapominają o kolejności. Bo popatrz... Gdyby bez odpowiedniego "wprowadzenia" Jezus uczyniłby Cię takim herosem to czy w ogóle byś o Nim pomyślał/a? Oczywiście, że nie. Często zapominamy o tym w czyje imię idziemy. Zapominamy, że to wszystko ma być On. W naszym ciele, przez nas, ale to wszystko On. A nie my. Najpierw musimy się nauczyć odpowiedniej perspektywy, że to nic nie jest naszą zasługą, że to wszystko przez Niego. Najpierw musimy wywalić milion kamyków, żeby się zabrać za góry. 
Nie wszystko na raz. Zaufaj Mu. Poczekaj. Wierz tylko.

PAX!

sobota, 16 maja 2015

Zstąpienie. Słuchamy.

Kochani, dzisiaj chcę wam pokazać coś a raczej kogoś kto mówi dużo ładniej i mądrzej ode mnie.
Dzisiaj zamiast czytać moje rozważania proszę, posłuchajcie Jego.
Jako, że trwamy w Nowennie przed Zesłaniem Ducha Świętego - coś na czasie.
Nawet dla tych, którzy jeszcze Boga nie znają, a może i szczególnie dla nich.

http://188.165.20.161/langustanapalmie/Nowenna.Zeslanie.Odcinek2.mp3

Owocnego słuchania.

PAX!

czwartek, 14 maja 2015

Miłość a przyjaźń a pycha a .. wybór?

J 15, 9-17

Jezus powiedział do swoich uczniów: «Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Trwajcie w miłości mojej. Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał, aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali».

Mówi się, że przyjaciele to taka rodzina, którą wybieramy sobie sami. Przyjaciele to niesamowita radość w naszym życiu. Nikt nie mógłby normalnie funkcjonować nie mając choćby jednej osoby, którą mógłby opatrzyć etykietką "przyjaciela". Bez nich nie da się żyć. Sama na własnej skórze się o tym przekonałam. Mając najwspanialszych przyjaciół pod słońcem, możesz być najwspanialszym człowiekiem. A nie ma lepszego i wspanialszego przyjaciela nad Jezusa Chrystusa. On sobie wybrał mnie za przyjaciela, mnie, Ciebie. Wiesz co to oznacza? Że nas traktuje tak, jak rodzinę, którą wybieramy sobie sami. Że chce się czuć najbardziej szczęśliwy przy nas, najbardziej szczęśliwy kiedy się z nim spotykamy, pewnie, że czasem się pokłócimy.. Ale prawdziwi przyjaciele zawsze do siebie wracają. Przyjaźń przetrwa wszystkie próby, bo nie chodzi o to żeby być nierozłącznym ale o to, żeby rozłąka nic nie zmieniła. 
Teraz zadaj sobie pytanie: Czy naprawdę traktuję Jezusa jak swojego najlepszego przyjaciela? Czy aby na pewno cieszę się na spotkanie z nim tak samo jak na spotkanie z tymi ludzkimi przyjaciółmi? Czy przypadkiem nie jest tak, że idę na to spotkanie z przymusu, z obowiązku? Czy zawsze chcę się z nim spotkać? Jeżeli nie... To pomyśl jak to zmienić. Jak odnaleźć pełnię radości? To proste - żeby to zrobić trzeba odnaleźć przyjaciół. I teraz patrz... On tam na Ciebie czeka. I tak bardzo chce się z Tobą zaprzyjaźnić. Pozwolisz Mu na to?
On pokazał jak Cię kocha. Jak wielkim jesteś dla Niego przyjacielem. Oddał za Ciebie życie! A nie ma większej miłości od tej gdy ktoś  życie oddaje za przyjaciół swoich. A Ty? Jesteś w stanie oddać za Niego życie? Oddać je za rodzinę... Może i tak. A za alkoholika pod sklepem, w którym też mieszka On? Jak kochasz? Skoro nie jesteś w stanie oddać życia... Ba.. Nawet nie chce Ci się pomodlić, wziąć do ręki Pisma Świętego, pójść na Mszę gdzie On chce się z Tobą spotkać. Może czas, żebyś zaczął/zaczęła się cieszyć z Jego obecności? Może czas, żebyś dał/dała Mu coś z siebie? Przyjaźń wymaga zaangażowania dwóch stron. On oddaje Ci wszystko. A Ty.. Jesteś w stanie oddać Mu choć trochę?

Druga sprawa, która mnie poruszyła w tym słowie to to jak bardzo Jezus dotyka w tym słowie mojej pychy. "Nie wyście Mnie wybrali, ale ja was wybrałem." To bardzo uderza moją pychę, moje "jestem najmądrzejsza". Często wydaje się nam, a szczególnie ludziom blisko Kościoła, że głosimy Jezus, który jest naszym Panem i Zbawcą, bo myśmy tak wybrali i tak mówimy, bo tak zadecydowaliśmy. Jasne, mamy głosić Jezusa. Ale zastanowić się najpierw po co my to robimy. Czy ja idąc mówić o Jezusie nie widzę bardziej siebie niż Jego? Czy na pewno idę mówić, że On jest najważniejszy, najcudowniejszy i to wszystko On? Czy idę mówić o tym, tylko dlatego, że chcę by na mnie popatrzono, by mnie zauważono, by powiedziano: "patrzcie jak mądrze mówi, wybrał Jezusa i Ten tak wspaniale go prowadzi...". A guzik prawda! Naprawdę myślisz, że mógłbyś wybrać Boga? Że jesteś na tyle wielki i potężny że MÓGŁBYŚ WYBRAĆ BOGA? Od razu Ci odpowiem, że nie. Nie możesz zrobić nic podobnego. To On wybiera, wybiera i uzdalnia. Jeżeli chcesz iść i głosić to idź i głoś! Ale pamiętaj po co to robisz. Nie stawiaj siebie przed Niego, oddaj Mu Jego należne miejsce. Nie będziesz Bogiem. Pamiętaj Kogo głosisz. Nie siebie. Tylko Jego. On ma być centrum!

PAX!

środa, 13 maja 2015

Z dnia na dzień

Słowo na dziś: J 16, 12-15

"Jezus powiedział do swoich uczniów: «Jeszcze wiele mam wam do powiedzenia, ale teraz jeszcze znieść nie możecie. Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek usłyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe. On Mnie otoczy chwałą, ponieważ z mojego weźmie i wam objawi. Wszystko, co ma Ojciec, jest moje. Dlatego powiedziałem, że z mojego weźmie i wam objawi»."

Chcemy wiedzieć wszystko. Zawsze. Chcemy wiedzieć jaka jutro będzie pogoda, kto wygra wybory, jakie będą wyniki losowania LOTTO, czy on/ona nas kocha czy może chociaż się podobamy. Chcemy wiedzieć skąd się wzięło to czy tamto, jak funkcjonują nasze ciała, natura. Chcemy wiedzieć wszystko. A najbardziej - co nas czeka. Co nas spotka jutro, pojutrze, za rok, cztery, dziesięć, pięćdziesiąt. Chcemy wiedzieć jak się potoczy nasze życie a nawet - kiedy umrzemy. 
A Jezus z dzisiejszej Ewangelii jasno daje nam do zrozumienia, że nie tędy droga. Nie da się w jednej chwili pojąć wszystkiego, rozplanować swojego życia i być pewnym, że tak właśnie będzie. Nie da się zrozumieć wszystkiego na raz. Nie da się wszystkiego przewidzieć i wszystko wiedzieć. I dzięki Bogu. Pomyślałeś/aś sobie kiedyś co by było gdyby człowiek znał całe swoje życie sekunda po sekundzie? Niektórzy mogą mi powiedzieć, że byłoby fantastycznie, ale czy na pewno? Pomyśl, wiedziałbyś/wiedziałabyś o każdej swojej porażce, o każdej katastrofie, o każdym bólu a nawet znał/a godzinę swojej śmierci. Nie byłoby szansy na zaskoczenia, niespodzianki, małe radości, coś co w życiu jest najpiękniejsze - niepewność. Taka piękna niepewność tego czy nie zaskoczy mnie deszcz, czy za chwilę się wydarzy coś cudownego - czy wręcz przeciwnie - okropnego. 
Nie bylibyśmy w stanie znieść całkowitej świadomości. Myślę, że większość z nas w takim przypadku po prostu, nie oszukujmy się, popełniłaby samobójstwo. Bo już nie byłoby po co żyć, skoro wszystko wiadomo, skoro właściwie nie mam wolnej woli bo wiem wszystko co ma się wydarzyć i wszystkie decyzje prowadzą nieodwołalnie do takiego stanu rzeczy.
Kochani, nie chciejmy wiedzieć wszystkiego, powariowalibyśmy. 
Twoim zadaniem na DZISIAJ jest żyć pięknie, dobrze, zgodnie z sumieniem, po prostu kochać!
Może zabrzmi to banalnie, ale żyj tak jakby jutra miało nie być, bo tak naprawdę nie wiesz ile czasu zostało Tobie i Twoim bliskim. Nie wiesz czy jutro spotkacie się w takim samym składzie. I to jest właśnie piękne. Bóg przez tą niepewność jutra uczy nas maksymalnego wykorzystywania każdej chwili życia. Duch codziennie będzie do Ciebie przychodził i będzie codziennie dawał Ci siłę na ten jeden, konkretny dzień, żebyś zrobił wszystko co w Twojej mocy by uczynić go wspaniałym.
Nie bój się żyć "na spontanie". Nie licz tylko na siebie i na swoje siły. Duch przyjdzie i poprowadzi Cię. Bądź spokojny i nie martw się o jutro. Nie wiesz czy takie będzie. Ciesz się tym co dostałeś dzisiaj. Obudziłeś się tego ranka! To jest wystarczający powód do radości.

PAX!

wtorek, 12 maja 2015

Nie-strata

Przepraszam za długą nieobecność. To wszystko przez fakt, że zdawałam matury i nie miałam czasu na pisanie bloga, dlatego medytacja z tamtych dni zostanie tylko w moim sercu.

Dzisiejsze słowo pochodzi z Ewangelii wg. św. Jana (J 16, 5-11)

"Jezus powiedział do swoich uczniów: "Teraz zaś idę do Tego, który Mnie posłał, a nikt z was nie pyta Mnie: "Dokąd idziesz?" Ale ponieważ to wam powiedziałem, smutek napełnił wam serce. Jednakże mówię wam prawdę: Pożyteczne jest dla was moje odejście. Bo jeżeli nie odejdę, Pocieszyciel nie przyjdzie do was. A jeżeli odejdę, poślę Go do was. On zaś, gdy przyjdzie, przekona świat o grzechu, o sprawiedliwości i o sądzie. O grzechu - bo nie wierzą we Mnie; o sprawiedliwości zaś - bo idę do Ojca i już Mnie nie ujrzycie; wreszcie o sądzie - bo władca tego świata został osądzony."

Boisz się prawdy? Boisz się straty? Ta Ewangelia jest dla Ciebie. Dla każdego - bo każdy z nas się tego boi.
Zobacz pierwszą sprawę w tej Ewangelii. Doświadczenie straty jest nieuchronnie wpisane w nasze życie. Nie da się tego uniknąć choćbyśmy nie wiem jak się starali. Budujemy sobie świat złożony z naszych bliskich, rodziny, przyjaciół.. Często budujemy sobie plany, niejednokrotnie złudzenia. Tworzymy sobie własny świat utkany z różnego rodzaju pragnień, z tego co mamy, co posiadamy i czego panicznie boimy się stracić. Dopóki nie pytamy Jezusa o zdanie panuje pozorny spokój. Mamy wszystko, żyjemy tak we własnej, niepodległej harmonii. Nie pytamy Go o to co planuje dla nas, dla siebie w naszym życiu bo boimy się odpowiedzi. Tak jak Apostołowie. Boimy się usłyszeć coś co zmąci naszą małą mętną wodę życia. Boimy się Jego słów, dlatego tak często Go odrzucamy, idziemy własną drogą, jesteśmy daleko. Ze strachu. Po prostu dlatego, że Jego odpowiedź mogłaby niekoniecznie zgodzić się z naszymi wyobrażeniami świata, niekoniecznie Jego wola i Jego pomysł na nasze życie pokrywa się z tym co sobie sami stworzyliśmy. Wolimy żyć w ułudzie, pozornym bezpieczeństwie i szczęściu niż usłyszeć od Jezusa: "No to teraz coś stracisz". 
Boisz się usłyszeć, że Jezus może Ci coś odebrać. A On często pozwala coś tracić, coś nam zabiera. Dlaczego? Nie dlatego, że jest wrednym ironistą i zabiera nam nasze pragnienia. Nie. Zabiera nam to po to, by czegoś nas nauczyć, by w miejsce tego co zabrał dać nam coś stokroć cenniejszego. Coś co przyczyni się do naszego dobra, naszego rozwoju, rozwoju naszej miłości a także naszego zaufania w Jego decyzje. Strata do której przyczynia się Jezus Chrystus NIGDY NIE JEST STRATĄ. On bowiem daje w zamian coś równie cennego, coś pięknego. Niesamowitego.
Zapowiadając uczniom swoje odejście zaznacza im, że to tylko dla nich czysty zysk, nie strata. Apostołowie są smutni, że On mówi im takie rzeczy, że chce ich zostawić. Ale dopóki sam nie odejdzie to Duch Święty nie może na nich zstąpić. Strata zamienia się w zysk.
Jeżeli pozwolisz dzisiaj Jezusowi coś sobie zabrać gwarantuję Ci, obiecuję, że wkrótce to co postrzegasz jako stratę wcale nią nie będzie. Jutro właśnie to coś przez co dziś płaczesz Jezus może zamienić w Twoje źródło pocieszenia. 
Dopóki będziesz się kurczowo trzymać tego co masz, jeżeli się zaprzesz, nie spojrzysz głębiej, nie pozwolisz Mu czegoś sobie odebrać to na zawsze zostaniesz na powierzchni. Nigdy nie otrzymasz więcej. 
Dla uczniów pozorna, ludzka strata Jezusa jest tragedią ponieważ dopiero teraz zaczynają widzieć kim tak naprawdę On dla nich jest. Lęk straty może spowodować, że docenimy to co mamy, to co mieliśmy.Właśnie dlatego Jezus pozwala nam upadać. Żebyśmy z jeszcze większą radością Go odnajdywali, żebyśmy, będąc daleko, docenili to jak szczęśliwi byliśmy będąc blisko. Zobacz ile tracisz oddalając się od Niego. Doceń to że Go masz.
Nie rozpaczaj, jeżeli coś Ci zabiera. Obiecuję Ci, że jutro w to miejsce dostaniesz więcej niż mógłbyś/mogłabyś sobie wyobrazić.

PAX!

czwartek, 30 kwietnia 2015

Większy

J 13, 16-20

"Kiedy Jezus umył uczniom nogi, powiedział im: «Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Sługa nie jest większy od swego pana ani wysłannik od tego, który go posłał. Wiedząc to będziecie błogosławieni, gdy według tego będziecie postępować. Nie mówię o was wszystkich. Ja wiem, których wybrałem; lecz [potrzeba], aby się wypełniło Pismo: Kto ze Mną spożywa chleb, ten podniósł na Mnie swoją piętę. Już teraz, zanim się to stanie, mówię wam, abyście, gdy się stanie, uwierzyli, że JA JESTEM. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Kto przyjmuje tego, którego Ja poślę, Mnie przyjmuje. A kto Mnie przyjmuje, przyjmuje Tego, który Mnie posłał»."

Po prostu niesamowity obraz. Jezus najpierw się uniża - myje uczniom nogi jak niewolnik a potem mówi że jest Bogiem i Panem, JA JESTEM. Nazywa siebie po imieniu. Nie siedzi razem z nimi, pokazuje im, że jest wielki właśnie przez to, że się uniża. Nie mówi im o swoim Bóstwie na początku. Najpierw im służy, jakby to było pierwsze i najważniejsze a to, że jest Synem Boga było na dalszym miejscu. I tu nam pokazuje po części co mamy robić my. Jeżeli będziemy postępować tak jak On, widząc to jak On to zrobił - będziemy błogosławieni. Nie możemy mówić o tym, że jesteśmy jego uczniami chcąc by nas podziwiano, by patrzono na nas z szacunkiem. Mamy się najpierw poniżyć, służyć, rozpadać na kawałki dla drugiego człowieka a potem dopiero mówić o tym że jesteśmy Bożymi dziećmi. Inaczej to kompletnie nie będzie miało sensu. 
A w nas często jest taka pokusa i to najczęściej wśród ludzi, którzy są blisko związani z Kościołem. Ja sama nie raz się na tym łapię. Jeżeli jesteś blisko - w jakiejś wspólnocie, ruchu czy po prostu chcesz głosić Jezusa pomyśl dzisiaj czy czasami nie starasz się być "większy od swojego pana". Jest czasem tak, że mówimy o Jezusie, o Jego nauce, o Pismach, o naszych przemyśleniach tylko po to - choć przecież nikt się do tego nie przyzna - żeby ktoś kto nas słucha pomyślał: "O kurde, ale mądrze mówi". To jest mega okropna, przeobleśna pycha drogi bracie i droga siostro. Nie mówię, że zawsze, bo często kieruje nas Duch i to co mówimy ma być powiedziane bo On tego chce, to jasne, ale za każdym razem kiedy próbujesz się "wymądrzać po Bożemu" cokolwiek to znaczy zastanów się nad motywacją, wewnętrzną, głęboką motywacją. Czy robię to dla Jego chwały? By ludzie faktycznie poznali, że On jest Bogiem i Panem? Czy robię to dlatego, żeby na mnie patrzono z podziwem? I często się wydaje, że absolutnie tak nie jest, że pracujemy na Jego chwałę, ale najczęściej właśnie to jest podszyte pychą. 
Uważaj, żeby nie starać się wymądrzać bardziej niż sam Jezus, żeby nie starać się stanąć na równi z Bogiem, nawet pozornie w Jego imię. Nie próbuj być większym niż Twój Wysłannik i Pan. 

Bo jak mówi Sam w tym słowie: "Ja wiem, których wybrałem."

PAX!